Retro strzelanka w dalekiej i mrocznej przyszłości
fot. autora
News

Retro strzelanka w dalekiej i mrocznej przyszłości

Retro strzelanka w dalekiej i mrocznej przyszłości

Michał Krzemiński

Michał Krzemiński

Powstały w 1987 roku świat Warhammera 40000 to praktycznie bezdenna studia pomysłów na tworzenie własnych opowieści osadzonych w tym świecie

Ostatnie lata przyniosło kilka bardzo ciekawych gier osadzonych w tym mrocznym uniwersum. Są to zarówno różnego rodzaju strategie, takie jak Gladius, Battlesector, czy Mechanicus, czy strzelanki, pokroju Hired Gun czy opisywany przeze mnie na łamach endgame.pl Darktide. Dlatego, będąc wielkim fanem starszego podejścia do gatunku FPS, byłem bardzo miło zaskoczony, kiedy w zeszłym roku zobaczyłem zwiastun gry Boltgun, obiecujący prawdziwą jazdę bez trzymanki w ciele Ultramarinsa kładącego pokotem hordy kultystów, demonów i Kosmicznych Marines Chaosu. A jak to wyszło w praktyce?

Jest rok 41XXX, kilka lat po wydarzeniach z, nomen omen świetnej gry Space Marine, planeta-fabryka Graia zostaje zaatakowana przez wyznawców mrocznych bogów Chaosu. Kontakt z planetą zostaje zerwany i Inkwizytor Seibel wzywa zakon najznamienitszych Kosmicznych Marines Imperium, Ultramarinsów na pomoc. Dowództwo zakonu zgadza się wysłać mały oddział weteranów tylnej straży, którego dowódcą jest Malum Caedo, nasz bohater. Po krótkim animowanym wprowadzeniu, z grafiką stylizowaną na wczesne lata 1990-te, nasz oddział zostaje wysłane na powierzchnie Graii w kapsule zrzutowej. Niestety nie wszystko idzie zgodnie z planem, kapsuła rozbija się w górach, a z całego oddziału tylko Caedo udaje się przeżyć. Uzbrojony jedynie w miecz łańcuchowy, nasz bohater rozpoczyna swoją jednoosobową krucjatę przeciwko pomiotom mrocznych bogów.

Boltgun to typowy retro, lub jak kto woli, boomer shooter. Zarówno poruszanie się, mechaniki rozgrywki jak i styl audiowizualny odwołują się do gier z pierwszej połowy lat 1990-tych, z drobnymi usprawnieniami. Osią rozgrywki jest przemierzanie etapów poszukiwaniu kolorowych kluczy zmieniając wszystkich napotkanych przeciwników w fontanny krwi i flaków jedną z dziewięciu dostępnych w grze broni. Początkowo będzie to tylko miecz łańcuchowy, który jest w stanie bez żadnego problemu pokroić na kawałki pomniejszych przeciwników. Większych też można nim zabić ale wymaga to więcej czasu i rytmicznego wciskana klawisza ataku, tak aby miecz nieprzerwanie piłował przeciwnika. Drugim rodzajem ataku w zwarciu jest przysłowiowe „pociągnięcie z bara” czyli miażdżąca mniejszych przeciwników szarża. Po każdym użyciu atak ten chwile się ładuje. Można go też wykorzystać do wykonania skoków na większe odległości jednak musi to nastąpić w sekwencji – rozpęd na ziemi, skok. Użycie szarży w powietrzu nie działa.

Nasz dalekosiężny arsenał otwiera tytułowy bolter, ikoniczna broń świata Warhammera 40000, będący w zasadzie automatycznym granatnikiem małego kalibru. Co ciekawe, jest to jedyna broń, do której można w większości etapów znaleźć magazynki ze specjalną amunicją, która na kilkadziesiąt strzałów znacznie poprawia jej skuteczność. Pomimo bycia pierwszą bronią strzelecką jaką dostajemy jest ona zadziwiająco użyteczna przez całą rozgrywkę. Następna to strzelba, broń od boltera słabsza ale zdolna razić większe ilości przeciwników na raz. Potem zdobędziemy jeszcze karabin plazmowy, potężną broń zdolną razić cele w pewnym obszarze wybuchającymi kulami niebieskiej energii (trzeba uważać żeby samemu się nie uszkodzić) ciężki bolter, czyli większy, zasilany z taśmy brat boltera, sześciostrzałowy granatnik, idealny do niszczenia dużych zgrupowań przeciwników, Volkite Caliver, rażący wragów ciągłą wiązką bardzo rozgrzanej materii, Meltagun, wypluwający z siebie chmurę materii podgrzanej do iście gwiezdnych temperatur oraz Gravgun, tworzący anomalię grawitacyjną wciągającą i miażdżącą wszystko w niewielkim promieniu. Każda z tych broni ma swoje konkretne zastosowanie i z powodu ilości amunicji jakie co bardziej destrukcyjne zabawki pożerają, będziemy musieli często przełączać się pomiędzy nimi. Nasze uzbrojenie uzupełnia kilka rodzajów granatów. Co prawda nie możemy ich przy sobie nosić zbyt wiele ale są one stosunkowo potężne i bardzo pomagają w niszczeniu wrogów Imperium.

A jest kogo niszczyć. W grze będziemy walczyć z kilkunastoma rodzajami przeciwników. Od padających od jednego celnego strzału kultystów, uzbrojonych we wszelkiego rodzaju broń automatyczną, poprzez Kosmicznych Marines Chaosu, ich Czempionów i ciężkozbrojnych Terminatorów, na demonach Nurgla i Tzeencha kończąc. Menażeria jest bardzo kolorowa, różnicowana pod względem sposobów w jaki nas atakują czy wrażliwości na poszczególną broń. Przeciwnicy, pomimo wyraźnego nawiązania do lat 1990-tych w swojej estetyce, nie składają się z kilkunastu piksel. Są dobrze animowani, więksi mają naprawdę dużą ilość detali, a wszyscy po śmierci malowniczo dekorują najbliższą okolicę mieszaniną różów i czerwieni.

Gra składa się łącznie z dwudziestu czterech etapów podzielonych na trzy sekcje po osiem map każda. W czasie naszej przygody będziemy przemierzać zarówno ośnieżone górskie szczyty, pustynie, kaniony, opustoszałe umocnienia, pełne niebezpiecznej maszynerii i płynnego metalu fabryki oraz rzeczywistość, która bardzo mocno zaburzy naszą percepcję. Pomimo stosunkowo niskiej rozdzielczości tekstur otoczenia całość gry wygląda zaskakująco dobrze, a przede wszystkim spójnie i przekonująco. Klimat miejsc znanych z opisów i ilustracji świata Warhammera 40000 bije tutaj z każdego miejsca jakie się przemierza.

Podobnie ma się sprawa z oprawą audio. Zarówno efekty dźwiękowe, jak i muzyka doskonale budują klimat gry, która ma czerpać garściami z epoki kiedy metal był na topie, a w grach liczyła się przede wszystkim dobra rozgrywka. Każdy wystrzał, jęk, dźwięki rozbryzgującej się krwi, wybuchy czy kroki odzianego w we wspomaganą zbroję bohatera są dokładnie taki jakie powinny być.

Czy zatem jest to gra doskonała? Absolutnie nie, chociaż jest bardzo dobra. Z wad jakie rzuciły mi się w oczy najbardziej to chociażby miejsca na mapach gdzie walczymy z kilkoma falami ciągle teleportujących się przeciwników, co często sprowadza się do ukrywania się za jednym rogiem i strzelaniem do wszystkiego co zza niego wyjdzie. Inny problem to słabe informowanie gracza o tym, że dostaliśmy jakieś obrażania. Przy trafieniu na ekranie wyskakują tylko wskaźniki z której strony oberwaliśmy ale ekran nie zmienia praktycznie koloru. Tytuły z epoki robiły to lepiej, zalewając ekran czerwienią. Ostatnią rzeczą na jaką mogę narzekać jest brak mapy poziomów co powodowało, że w kilku miejscach błądziłem dłuższą chwilę zanim udało mi się trafić na właściwą drogę.

Jednak pomimo powyższych problemów uważam, że Boltgun jest pozycją obowiązkową, zarówno dla fanów świata Warhammera 40000 jak i starych strzelanek w ogóle. Jest szybka, nie za łatwa ani nie za trudna i gra się w nią po prostu bardzo przyjemnie. Gorąco polecam.

Powiązane tematy:

Recenzja
Warhammer